Osobista opowieść o chorej łapie mego psa

 

To będzie bardzo osobista opowieść. Nie miałam zamiaru o tym mówić na forum, tylko z najbliższymi dzieliłam się na bieżąco informacjami i dziękowałam za wsparcie. Jednak postanowiłam ją spisać, emocje już opadły, strach, złość ustąpiły nadziei i chęci działania, być może ktoś skorzysta.

Wiecie, że mam psa. Jest to dorosły samiec, rasy hovawart, który waży w tej chwili 46 kg. Jego aktywność fizyczna jest umiarkowana. Norton w domu w ogóle nie jest energiczny, tzn. nie biega po domu, nie bawi się, nie skacze po meblach, z rzadka leniwie wchodzi na kanapę. Jego potrzebę ruchu zaspakajaliśmy na długich spacerach. Były one ekscytujące raczej ze względów na obcowanie z naturą, wędrówki po lasach, łąkach, czasami po górach. Były to codzienne półtora – dwugodzinne włóczęgi. Sporadycznie całodzienne wędrówki po górach. Jeśli zdarzyły się wyjazdy to na warsztaty, które były poświęcone psiej komunikacji lub ćwiczeniom z posłuszeństwa. Chcę Wam przedstawić życie dużego, dość ciężkiego psa, którego wysiłek jest przeciętny. Żadnych sportów obciążających, żadnego ciągłego biegania (np. przy rowerze, joggingu z człowiekiem, agility, skakania w celu złapania frisbee). Jasne, że czasami zrywał się, aby pobiec za piłeczką, psem czy bażantem, przeskoczył przez rów czy złamane drzewo.

Pewnego dnia, a było to listopadowe popołudnie, nagle mój psiak zaczął kuleć na prawą łapę. Było to nagłe, z chwili na chwilę. Jeszcze rano byliśmy na spacerze, biegał sobie, potem wyskoczył z auta bez oznak bólu. Po kilku godzinach odpoczynku w domu wyszliśmy na podwórko i po przejściu przez próg, pies zaczął utykać. Pierwsza myśl, że źle sobie stanął i coś zabolało. Na drugi dzień widziałam, że lekko kuśtyka. Minął weekend, a on dalej chodził z trudnością, więc udaliśmy się z do lecznicy. Pierwsze pytanie lekarza było, czy nie wbił sobie czegoś w łapę. Ja odpowiedziałam, że nie, obejrzałam ją i nie było żadnego krwawienia. Więc stwierdziliśmy, że może sobie nadwyrężył staw i dostał zastrzyki przeciwbólowe i przeciwzapalne, które po dwóch dniach zostały powtórzone. Pies przestał kuleć, a my ograniczyliśmy długość spacerów i ich intensywność. Po ok. 10 dniach ból i utykanie wróciło. Aby złagodzić cierpienie psiaka znów dostał leki, ale już wiadomo było, że to nie jest jakieś nadwyrężenie, lecz coś poważniejszego. Akurat nastały święta bożonarodzeniowe i noworoczne. 3 stycznia stawiliśmy się znów w lecznicy celem zrobienia zdjęć rtg, aby ustalić powód kulawizny. Doktor podejrzewał, że coś będzie w łokciu, więc prawy łokieć został prześwietlony, przy okazji zrobiliśmy też zdjęcie bioder, które wyglądają doskonale. Ze zdjęcia lekarz wyczytał dysplazję łokcia prawego i blady strach padł na moją twarz. Operacja – pomyślałam.

 

Opatrunki, skarpety, 4 tygodnie pielęgnowania

 

Zaczęłam się zastanawiać do jakiego specjalisty ortopedy się udać. Mieszkam na południu Polski i wyjazd do Gdańska, Poznania czy Warszawy nie bardzo mi się uśmiechał. Ale moje rozmyślania nie trwały zbyt długo. Zaczęłam googlować, gdzie przyjmuje lek.weterynarii Martin Novak, o którym wiele dobrego czytałam na różnych forach i postach fejsbukowych zamieszczanych przez znajomych. Znalazłam jego klinikę w Bohuminie, jak również lecznice w Polsce, gdzie przyjmuje swoich pacjentów. Uznałam, że chcę, aby właśnie ten lekarz skonsultował mojego psa, zwłaszcza, że odległość jaką mielibyśmy pokonać nie była zbyt duża. Mieliśmy szczęście, bo już 13 stycznia jechaliśmy na naszą pierwszą wizytę.

Od tego dnia zaczął się ciąg kolejno po sobie występujących zdarzeń, nowych informacji, mojej udręki, wielkiego strachu o zdrowie mojego kochanego psiaka. Postaram się w skrócie o tym opowiedzieć, bo moim celem nie jest opisanie leczenia psa. Chciałam pokazać, że warto być uważnym, podejmować decyzje o wyborze lekarza i trzymać się tych wyborów. Nie warto zmieniać lekarza co rusz, choć może warto jest skonsultować psa u różnych? W tej chwili w sektorze leczenia zwierząt domowych rozwija się nurt podobnie jak w leczeniu ludzi – specjalizacje.

Doktor Novak, który specjalizuje się w ortopedii oglądnął zdjęcia, które przywiozłam, popatrzył jak Norton chodzi (czyli jak kuleje) i stwierdził, że to nie prawy łokieć, lecz lewy bark!!! Kulał na prawą łapę, aby odciążyć lewą. Jednak coś jeszcze go niepokoiło. …Pies został uśpiony i zrobiono zdjęcia; obie łapy, odcinek po odcinku. Gdy się wybudził lekarz przystąpił do badania. Obmacał prawą łapę (czyt. „stopę”) łokieć, bark. Potem to samo z lewą. Wrażliwa była prawa łapa (opuszki) i lewy bark. Wspomnę, że przy badaniu, podczas odwodzenia lewej łapy – Norton stracił cierpliwość, a raczej jego ból już był tak duży, że zaatakował lekarza ;) Nie, nie ugryzł, kłapnął w okolicy jego rąk i twarzy. Wszyscy zamarliśmy i mocno wystraszyliśmy się. Serce waliło mi tak mocno, że aż w uszach go czułam i słyszałam. Jednak wiem, że gdyby tylko CHCIAŁ, TO UGRYZŁBY ! Na tym badanie zakończyło się, widać było, że lekarz był mocno zestresowany. Dalsze badanie było już niemożliwe. Doktor stwierdził, że tak dokładnie nie wie o co chodzi. Powtarzał kilka razy ; „Ja nie wiem co Waszemu pieskowi jest, on jest neurotićny” – M.Novak jest Czechem i mówi łamaną polszczyzną ;).

Zdjęcia wykazały „obce ciało” w prawej łapie między palcami oraz narośl na lewej łopatce. Obce ciało łatwo zoperować i usunąć, ale większym problemem było „coś” w lewym barku. Lecz lekarz nie był w stanie stwierdzić co to jest. Byłam bardzo zdenerwowana, długotrwały stres, zmęczenie powodowało, że w mojej głowie pojawiały się straszne myśli; neurotyczny? może to neurologiczne zmiany? Od kręgosłupa? Rak kości? Rak w głowie….?

 

ogolona łapka po operacji

 

Jednak główna refleksja to co robić dalej ? Gdy trochę ochłonęliśmy poprosiłam o rozmowę i poradę. Podczas już spokojniejszej dyskusji wiedziałam, że jestem gotowa zaufać temu lekarzowi i poddam się jego wskazówkom. Decyzja została podjęta. Następnym krokiem było zrobienie tomografu komputerowego czyli dalsza diagnoza. Tak więc po 5 dniach pędziłam do Gliwic na badanie tomograficzne. Badanie wykazało „wyrostek” na lewej kości barku. Uf, trochę ulżyło. Co prawda będzie potrzebna operacja, ale przynajmniej już wiem co to jest i że będzie możliwe zrobienie tego artroskopowo. Już po 2 dniach byliśmy na kolejnej wizycie u doktora. Oglądał płytę z badania bardzo długo i wnikliwie. Po czym ustaliliśmy, że zoperuje Nortona. Termin niestety odległy – 4 tygodnie. Więc czekaliśmy. W międzyczasie ból był bardzo dotkliwy, więc przez cały ten okres mój pies był na środkach przeciwbólowych.

28 lutego z samego rana udaliśmy się w podróż do Czech. Nie robiliśmy już żadnych badań przed zabiegiem, ponieważ w trakcie diagnozowania zrobione zostały wszystkie badania krwi i wyniki były bardzo dobre. Mając więc wyniki badań i zdjęcia doktor przystąpił do operowania. Sprawa wydawała się ( mnie) dość prosta, nie chciałam się nakręcać, starałam się podchodzić do tego pozytywnie. Wycięcie artroskopowo narośli z barku, nacięcie i usunięcie ciała obcego z łapki prawej… Tak, ze dwie godziny – szacowałam. Niestety, czasem pozytywna energia wysyłana w przestrzeń jest niewystarczająca. Operacja przedłużała się i nie wiedziałam dlaczego. Wreszcie po około 6 godzinach zostałam poproszona na rozmowę. Psa nadal nie widziałam. Wiadomości były dla mnie szokujące, co się działo w mojej głowie i moim ciele – możecie sobie wyobrazić :(. Okazało się, że „prosty” zabieg usunięcia ciała obcego trwał ponad półtorej godziny, ponieważ – jak się okazało – maluteńki kawałek zielonego (butelkowego) szkła przez ostatni czas (miesiąc od rozpoznania ze zdjęcia) przesunął się z przestrzeni między palcami pod dużą opuszkę. Cięcie więc było dość duże i rozległa penetracja wewnątrz. Natomiast w barku oprócz narośli, która na szczęście nie uszkodziła ścięgna (a było takie podejrzenie) doktor zobaczył zerwane więzadła!!! Nikt się tego nie spodziewał. Podczas zabiegu doktor usunął poprzez „wypalanie” postrzępione resztki. Wielkie zmęczenie malowało się na twarzy lekarza, a moje przerażenie osiągnęło apogeum, gdy ujrzałam mojego psiaka wywiezionego na wózku, ogolonego, półprzytomnego, wyjącego co chwilę ( z bólu). Wszystko było nie tak! Moje wyobrażenia o tym na jaką operację jadę nie ogarniały tak strasznego przeżycia :(. Nie będę opisywać mojego strachu i cierpienia mojego psa. Koniec końców wróciliśmy do domu, a podróż była długa i wyczerpująca psychicznie.

 

wyjęty kawałek szkiełka

 

Nasze dalsze działania miały być następujące; troskliwie zajmować się mocno pokiereszowaną łapką, zmieniać opatrunki i dbać o szybkie gojenie się. Opatrunki, skarpety, buty, owijanie workami foliowymi (buty przemakały ;)). Do tego antybiotyki, leki przeciwbólowe, probiotyki…Za 10 dni wizyta kontrolna. Nieprzespane noce, czuwanie, przewlekły stres, lęk. Bark miał być poddawany rehabilitacji, zalecone zostało podawanie tzw. fali uderzeniowej, 5 zabiegów. Rokowania bardzo dobre ; 90% szans na odbudowanie się zerwanych więzadeł czyli szansa na powrót do normalnej aktywności :)….

W tym momencie (koniec marca czyli miesiąc po zabiegu, a 4 miesiące od momentu , gdy pies zaczął kuleć) jesteśmy po drugim zabiegu „uderzenia fali”, a także po pierwszym zastrzyku z trzech. Temat IRAP-u wypłynął od doktora wcześniej jako propozycja podparcia rehabilitacji. Irap czyli zastrzyk, który zawiera osocze bogato płytkowe pobrane z krwi pacjenta, do tego jeszcze kwas hialuronowy jest wstrzykiwany wprost do barku. Podjęłam decyzję, aby podać go Nortonowi podczas zabiegu rehabilitacyjnego, aby wykorzystać to, że można to zrobić podczas jednego uśpienia. Niestety oba zabiegi są wykonywane pod narkozą.

I na tym kończy się moja opowieść. Czekają nas jeszcze 3 wyjazdy (85 km w jedną stronę) na zabiegi rehabilitacyjne, jeszcze dwumiesięczne „człapanie” tylko na smyczy czyli oszczędzanie nadwyrężonego barku i mam nadzieję, że w czerwcu wrócimy do normalnej aktywności.

Moja refleksja i niejako morał z tej opowieści ? Ano…, przegapiłam na pewno coś, co mogło oszczędzić wielkiego bólu mojemu psu. Mianowicie, gdy NAGLE zaczął kuleć powinnam być bardziej wnikliwa. Gdyby jednak doświadczone oko lekarza obejrzało łapę zapewne zobaczyłoby ranę ciętą, szkiełko i wystarczyłby drobny zabieg usunięcia go. Na moje usprawiedliwienie dodam, że oglądałam mu tę łapę (mocno owłosioną zresztą), nie widziałam krwawienia i to mnie zmyliło. A szkiełko było tak małe, że nie było sączenia krwi, psiak sam sobie to wylizał, a rana się zabliźniła. Niesamowite jest, jakie potem spustoszenie w jego organizmie poczyniło, zwłaszcza to, że przemieściło się o około 2 cm… Z drugiej strony (mam nadzieję, że to nie jest nadinterpretacja), gdyby nie to zdarzenie, gdyby nie zaczął kuleć z powodu wbitego szkła, degrengolada w barku postępowałaby wciąż niezauważona !? Bo jak się wyraził lekarz, to była sprawa już długotrwała.

Bądźcie czujni moi drodzy. Nasze psiaki narażone są na różnego rodzaju choroby i kontuzje. Może to przyczynić się do wielkiego bólu, jak również naszego cierpienia. Dodam jeszcze, że nie tylko psychicznego, ale również tego, że diagnostyka, operacje, wizyty, leki, rehabilitacje są niestety drogie. Trzeba liczyć się z wydatkiem liczącym w tysiącach złotych. I nie mówię tu o 1 lub 2 tysiącach…, należy to pomnożyć przez 4, a nawet więcej. Niestety im większy pies tym większe wydatki.

 

Pozdrawiam was serdecznie i zdrowia życzę waszym podopiecznym

Wasza psiapsiółka, trenerka, instruktorka szkolenia psów – Danuta Grabowska

 

 

Wygolony psiak wygląda smutno